poniedziałek, 20 maja 2013

6. List

    Po krótkiej chwili zbiegła Violetta z torbą przyjaciółki. Obejrzała się na górę. Malfoy'a i jego świty już nie było.
-Jak to się stało?
-Kto to jest?
-Dlaczego nikt jej nie pomógł?
     Takie  pytania padały najczęściej ze strony uczni, stojących obok miejsca zdarzenia.
Profesor Moon wraz z Hagridem, podszedł do poszkodowanej. Leżała twarzą do podłogi. Najpierw gajowy sprawdził dziewczynce puls, a gdy było już wiadomo, że żyje, wziął ją na ręce.
-Co się stało? - przecisnęła się przez tłum McGonagall.
-Spadła ze schodów i twierdzimy, że nie był to zwykły wypadek. Ktoś musiał jej pomóc, bo zleciała z siódmego piętra – wyjaśnił smutno Moon.
-Żyje? - zapytała wstrząśnięta.
-Tak. Zaraz z Rubeusem zaniesiemy ją do Skrzydła Szpitalnego.
-Był ktoś wtedy z nią?
-Koleżanka. - powiedział profesor.
      McGonagall podeszła do Rose. Jej stan był zły. Miała rozbitą głowę i usta. Zaschnięta krew w okolicy nosa rzucała się w oczy z daleka. Była cała posiniaczona.
-Hagridzie, zabierz ją stąd - zarządziła pani profesor. -Kto z nią był gdy to się stało? - zapytała po chwili do tłumu studentów.
-Ja - wyszła na środek Violetta.
-Panno Griffiths, proszę stawić się u mnie w gabinecie po lekcjach - powiedziała, po czym ruszyła za gajowym i nauczycielem eliksirów.
    Nagle przybiegł James. Widząc swoją koleżankę w takim stanie, zaczął nerwowo chodzić w tę i z powrotem, zastanawiając się kto mógłby coś takiego zrobić.
-Ej uspokój się. Też się o nią boję, ale mówią, że nic jej nie będzie. - pocieszyła go Violetta, która otrząsnęła się już po wypadku.
-Ale kto mógłby to zrobić? - zapytał chłopak.
Dziewczyna odwróciła wzrok i milczała.
-Ty coś wiesz – krzyknął wściekły. - Kto to? Powiedz.
-Malfoy – powiedziała cicho.
    James zrobił się biały jak ściana, gdy usłyszał to nazwisko. Po Scorpiusie spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Zdenerwował się jeszcze bardziej.
-Mówił coś wcześniej? - zapytał.
      Ruda opowiedziała koledze całą historię. Pod koniec, po jej policzku popłynęła łza. Współczuła przyjaciółce. Znały się od dziecka, a teraz gdy zdarzył się wypadek, nie może sobie wyobrazić co by było gdyby Rose już nie było. Chyba by się załamała. 
      Violetta nie mogła dłużej pozostać w tym miejscu. Nie mogła znieść świadomości, że to właśnie TU jej przyjaciółka omal nie zginęła. Przeprosiła Jamesa i udała się na lekcje, choć miała jeszcze sporo wolnego czasu.
   Czarnowłosy chłopak nadal stał pod schodami. Myślami był gdzie indziej. Nie wiedział co się wokół niego dzieje. Nagle coś go jakby uderzyło. Spojrzał za siebie. Rozpoznał przedmiot, który zobaczył. Naszyjnik. Owa rzecz należała do poszkodowanej, która musiała go zgubić. Jedenastolatek powoli zbliżył się do niego i delikatnie go podniósł z podłogi. Kilka razy obrócił w palcach wisiorek, po czym schował do wewnętrznej kieszeni szaty.

***
 
    Rose leżała na łóżku w Skrzydle Szpitalnym. Nadal była nieprzytomna. Koło niej kręciła się uzdrowicielka – pani Seance, obmywając rany, nastawiając złamane kości. Nieco dalej stała grupa nauczycieli rozmawiających o tym nieszczęściu.
-To nie może tak być. Co my powiemy rodzicom tej dziewczynki? - zapytał profesor Longbottom.
-Prawdę. Znam Denisa i jego żonę. Nie zabiorą jej stąd i nie podejmą żadnych działań bez naszej wiedzy - powiedziała McGonagall.
-Są jacyś podejrzani? - wtrąciła się uzdrowicielka, nadal biegając w tę i z powrotem.
-Na razie nic nie wiadomo, ale czeka mnie jeszcze rozmowa z jej koleżanką - odparła dyrektorka.
-Biedna dziewczynka. I to tak pierwszego dnia - powiedziała smutno pani Seance, patrząc na pacjentkę.

-Musimy wysłać sowię McQueenom - oznajmił Hagrid, drapiąc się po głowie.
-Już to zrobiłem. Mam nadzieję, że otrzymają wiadomość jak najszybciej - rzekł Flitwick.
-Pani Seance, jaki jest dokładny stan dziewczynki?
-Jest ciężki i to bardzo. Ma złamaną nogę i pęknięty nadgarstek. Na boku znajduje się duża otwarta rana, prawdopodobnie powstała na skutek upadku na krawędź schodów. Rozbity nos nie jest bardzo groźny, ale nie mogę tego powiedzieć o wstrząsie mózgu. Nie wyjdzie stąd szybko, a jeśli się nie obudzi w ciągu kilku dni, będziemy zmuszeni wysłać ją do Świętego Munga - opowiedziała uzdrowicielka, nacierając przy tym siniaki Rose, jakąś dziwną substancją.
-Dobrze. Bądźmy dobrej myśli - rzekła Minerwa i wyszła ze Skrzydła Szpitalnego.
-Chodźmy, zaraz się zaczną lekcje - zaproponował Moon. - Hagridzie, czemu się ciągle drapiesz po głowie? - zdziwił się widząc gajowego.
-To nic takigo - szepnął półolbrzym i odruchowo opuścił dłoń .
    Wszyscy nauczyciele wyszli. Został tylko Hagrid.
-Ma pani coś na swydzenie głowy? - zapytał uzdrowicielkę.
-Mam, a co się stało? - opowiedziała, szukając w szufladce odpowiedniej fiolki z eliksirem.
-Ni wim. Gdy byłem w Zakazanym Lesie, jakieś owady mni pogryzły - wyjaśnił, znowu się drapiąc.
-Proszę bardzo, oto napój, który powinien pomóc - pani Seance wręczyła gajowemu małą buteleczkę z szkarłatną substancją.

-Dzikuję - odparł Hagrid i wziąwszy lekarstwo wyszedł. 

***

     Słoneczny dzień. Drewniany domek. Po jednej stronie ukwiecona łąka, a po drugiej pachnący las. Piękny śpiew ptaków. Nic poza tym nie jest potrzebne do szczęścia. Dla niektórych wydałoby się to absurdalne, ale nie dla McQueenów. Wychowani skromnie umieją cieszyć się z najmniejszej błahostki.
     Denis nie żałował, że się przenieśli do rodziców. Wręcz przeciwnie, cieszył się. Nie poszedł drugi dzień do pracy i mógł oderwać się od rzeczywistości, w której istnieją same problemy. Spokój otaczający domek, pozwolił mu się odprężyć.
-Obiad! - zabrzmiał znajomy głos.

     Denis, który siedział na ławce, obok lasu, wstał i wolnym krokiem ruszył do drewnianych drzwi. Gdy tylko przekroczył ich próg, intensywny zapach ciepłego, domowego posiłku, wypełnił jego nozdrza. Mężczyzna wziął kilka głębokich wdechów i usiadł przy zastawionym już stole.
-Kiedy wracacie do domu? - zapytała mama Angeliny – Katniss.
-Jeszcze nie wiemy. A co? Chcesz się nas pozbyć? - zażartowała córka, jedząc zawartość talerza.
-Nie, nigdy tak nie mów. Kochamy was i dobrze o tym wiecie - oburzył się Leon – tata Angeliny.
-Myślę, że jutro już będziemy w domu - powiedział spokojnie Denis. 
-Tato, czemu Rose nie napisała? - zdziwiła się Victoria.
-Pewnie nie miała czasu - zaśmiał się mężczyzna. - Myślę, że jak skończy zajęcia, od razu pójdzie do sowiarni... - nie skończył, bo rozległo się pukanie w okno.
     Ich oczom ukazała się mała płomykówka, z listem w dziobie. Denis natychmiast wstał i podszedł do zwierzęcia. Wpuścił je do środka i zabrał pergamin.
-Mamo, daj sowie pić - poprosił rozwijając list.
     Denis gdy tylko skończył czytać, opadł na krzesło i upuścił kartkę. Czuł smutek, a za razem wściekłość. Wszystkie obawy i problemy powróciły, jak za sprawą jednego pstryknięcia palcem. Rozpacz opanowała jego ciało i umysł. Nigdy nie spodziewał się, że coś takiego może się stać jego rodzinie. Nie przewidział tego.
     Nagle wstał. Nie wiedział co robi. Nie był sobą, coś nim kierowało. Wyszedł z domu i skierował się do lasu. Tam znalazł dużą polanę, położoną jakieś pół kilometra od budynku. Wtedy dał upust swoi emocjom. Po jego policzkach popłynęły łzy, nogi odmówiły posłuszeństwa. Jedno spojrzenie na takiego człowieka budziło współczucie. Twarz mówiła sama za siebie, informowała, że stało się coś złego, coś tragicznego. Zachowanie te było normalne dla kogoś w tej sytuacji. Denis kochał córkę i nie mógł jej stracić, nie w taki sposób. 
     Zanim się uspokoił minęło kilka godzin, zapadł zmrok. Mężczyzna powoli się podniósł z ziemi, na której przesiedział cały ten czas. Przytrzymując się drzew, doszedł do celu, do bliskich. Na powitanie przybyła Angelina, nie czytała jeszcze listu, bała się. Przytuliła męża i zaprowadziła do ciepłego pokoiku.
-Kochanie - szepnęła otulając go kocem.
-Co się stało? - zapytała, ale odpowiadało jej milczenie.
-Denis! Co się stało?! Co było w tym liście?! - zrozpaczona zachowaniem mężczyzny, Angelina nie wytrzymała i zaczęła lekko potrząsać mężem. Gdy i tym razem otrzymała odpowiedzi, wyszła do kuchni po pergamin. 
Wróciła i zaczęła czytać. 


     Drodzy Państwo McQueen. 

 Dnia 2 września zdarzył się wypadek. Państwa córka – Rosalie McQueen, spadła ze schodów doznając bardzo dużych obrażeń. Proszone jest najszybsze przybycie do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Na miejscu zostaną Państwo poinformowani o szczegółowym stanie córki.
Z wyrazami współczucia, zastępca dyrektora,
Filius Flitwick. 
    

     Blondynka wzięła głęboki oddech. Usiadła obok męża. Chciała coś powiedzieć, pocieszyć, ale nic nie przechodziło jej przez gardło. Kilka minut minęło w milczeniu. Angelina była silna, trzymała się i starała ukryć narastającą w niej rozpacz. Do pokoju weszła Victoria z dziadkami. Po ich minach widać było, że coś jest nie w porządku.
-Czytaliście, prawda? - zapytała Angelina, dławiąc się łzami, których nie mogła więcej wstrzymywać.
-Jedźmy - szepnęła Katniss.

 ***

     Już po lekcjach. Wszyscy uczniowie czas wolny spędzali na odrabianiu prac domowych lub też na siedzeniu na błoniach. Na korytarzu nie było nikogo, oprócz przerażonej Violetty. Szła do dyrektorki. Nie wiedziała czego może się spodziewać. A jeśli to ją podejrzewają? Jeśli nie uwierzą, że to Malfoy? Byłaby skończona. Zostałaby wyrzucona ze szkoły, a rodzice Rose, zabroniliby jej się z nią przyjaźnić.
     Doszła do celu. Już chciała wypowiedzieć hasło kiedy zza rogu wyszła McGonagall.
-Panno Griffiths, czy możemy jednak porozmawiać w sali obok? - zapytała przyjaźnie, co zdziwiło dziewczynkę.
-Tak, chyba tak - szepnęła rudowłosa, idąc za nauczycielką i dyrektorką w jednej osobie.
Weszły do sali pełnej profesorów i prefektów. Wszyscy zaciekawieni spojrzeli na nowo przybyłych. Niektórzy patrzyli na jedenastolatkę z współczuciem.
-Kiedy to się stało? - padło pierwsze pytanie w stronę rudej.
-Przed transmutacją, poszłyśmy po książkę Rose, bo jej zapomniała - odparła, siadając na wyznaczonym miejscu.
-Kogoś spotkałyście? - ktoś inny się odezwał.
-Scorpiusa Malfoy'a i jego kolegów - odpowiedziała trochę pewniej.
-Rozpoznałaś ich? - zapytał profesor Moon, skrobiąc coś na pergaminie.
Violetta pokręciła przecząco głową.
-Wiesz o co w ogóle chodzi? - szepnęła jakaś ślizgonka do kolegi, kiedy dziewczynka odpowiadała na inne pytania.
-Wiem tylko, że chodzi o jakąś Rose, ale nie rozumiem po co jesteśmy tu wszyscy – odpowiedział jej równie cicho.
     Wszystko skończyło się po godzinie siedemnastej. Przyjaciółka poszkodowanej wyszła z sali wraz z profesorem Moonem.
-Wiesz, że to poważne oskarżenie? - zapytał.
Violetta nie odpowiedziała. Wiedziała o tym doskonale, ale powiedziała całą prawdę. To wina Malfoy'a. Niestety dopóki nie będzie żadnych innych dowodów, sprawa zostanie nienaruszona, a winowajca nigdy nie wyjdzie na jaw.
-Nie martw się, wszystko będzie dobrze - pocieszył ją mężczyzna, po czym ruszył w swoją stronę.
      Gdy nauczyciel zniknął z pola widzenia, dziewczynka wolnym krokiem poszła do dormitorium. Na drodze mijała wielu uczni, którzy wracali do Pokoi Wspólnych. To co zobaczyła w tłumie, zupełnie odjęło jej mowę..... 
______________________
Znowu mnie długo nie było -,-. Nie miałam weny. No, ale już po wszystkim. Rozdział miał się pojawić wczoraj, lecz miałam kolejne problemy z internetem. Mam nadzieję, że Wam się notka podoba. (mi niekoniecznie) Proszę o opinie w komentarzach.