wtorek, 26 marca 2013

3.Pokątna


    Rose jechała pociągiem, kiedy do domu wtargnęły postacie w czarnych, długich szatach i maskach. Denis przywołał różdżkę, ale od razu, ktoś mu ją zabrał. Rodzice dziewczynki byli bezbronni. Nigdzie jednak nie było Victorii. Rozbłysł zielony strumień światła. Angelina bez życia, osunęła się na podłogę ... Rose obudziła się z krzykiem. Słońce dopiero wschodziło. Dziewczynka była cała mokra. Wstała i podeszła do okna. Usiadła na dużym parapecie i podciągnęła kolana pod brodę. Wmawiała sobie, że to był tylko sen. Jednak to było takie realne, że trudno jej było się uspokoić. Patrzyła na budzące się w lesie zwierzęta. Podleciał kruk, potem drugi i trzeci. Za niecałe 5 minut, na pobliskich drzewach, drutach i na trawie, rozsiadło się całe stado. Brązowowłosa przekręciła klamkę i otworzyła okno. Jej twarz owiał orzeźwiający, chłodny wiatr. Wzdrygnęła się. Podeszła do łóżka i ściągnęła z niego koc, którym była w nocy nakryta. Wróciła na parapet, szczelnie nim otulona. Jeden z ptaków, czekał już tam na nią. Rose machinalnie wystawiła palec do kruka, aby ten mógł na niego usiąść. Odkąd skończyła 8 lat, zaprzyjaźniła się z tymi ptakami, co więcej, rozumiała ich mowę i na odwrót. Tym razem, jednak siedzieli w milczeniu. Po dłuższej chwili dziewczynka ponownie zasnęła.
     Do pokoju weszła Angelina. Zastała niesamowitą scenę. Rose spała z głową opartą o ścianę, przy oknie. Przykryta była kocem, a obok niej rozsiadły się ptaki. Niektóre spały, inne pilnowały, aby dziewczynka albo nie wypadła przez okno, albo nie zmarzła. Mama Rose, przyszła do niej, żeby obudzić ją na śniadanie, ale zrezygnowała z tego. Szkoda jej było córki. Wiedziała, że w nocy miała zły sen, ponieważ zawsze siadała na parapecie, gdy tak było. Postanowiła odgrzać jej tosty, gdy tylko Rose sama zejdzie do kuchni. Wychodząc szepnęła jeszcze : Pilnujcie jej dobrze. Wróciła na dół. Przy stole siedziała już uśmiechnięta Victoria. Na widok mamy rozpromieniła się jeszcze bardziej. Kobieta nie wiedziała o co chodzi. Po chwili dostrzegła sowę, siedzącą na blacie kuchennym. W dziobie trzymała jakąś gazetę, a u nóżki miała przyczepioną sakiewkę.
-Denis - zawołała męża Angelina.
-Zaraz - odkrzyknął.
Zszedł dopiero po 15 minutach, jeszcze w piżamie i szlafroku. Zobaczywszy sowę, uśmiechnął się i wyjął małą monetę z kieszeni. Podszedł do ptaka, odebrał gazetę i wrzucił pieniądz do woreczka. Victoria otworzyła okno i po minucie, po sowie nie było ani śladu. Angelina odetchnęła z ulgą.
-Możesz mi powiedzieć co to jest? - zaczęła zdenerwowana.
-Gazeta - odparł spokojnie mężczyzna.
-Przyniesiona przez sowę i to jeszcze z ruszającymi się zdjęciami?! - zapytała patrząc na gazetę.
-Nie gniewaj się. Zapomniałem ci powiedzieć. Wczoraj rano wysłałem prośbę o prenumeratę Proroka Codziennego – wytłumaczył się.
Angelina nic nie odpowiedziała, tylko zabrała się do przyrządzenia śniadania. Po niecałej pół godzinie. Wszyscy byli już najedzeni do syta i przeszli do salonu. Usiedli na kanapie. Victoria siedziała między rodzicami wtulona w poduszkę i oglądała swoją ulubioną bajkę. Dorośli zaś rozmawiali ze sobą, jak zwykle o jakiś bzdurach na przykład, że podatki są za wysokie albo, że prezenter telewizyjny jest nie taki. Zazwyczaj tak wyglądała niedziela w tej rodzinie.
     Rose obudziła się dopiero po dwóch godzinach. Tym razem nie miała żadnego koszmaru. Spała spokojnie. Ptaki widząc, że ich przyjaciółka nie śpi, pożegnały się i odleciały. Dziewczynka zamknęła ostrożnie okno. Odłożyła koc z powrotem na łóżko i wyszła na korytarz. Powoli zeszła do salonu. Podeszła do mamy, aby ta ją przytuliła. Potem brązowowłosa dołączyła do siostry, a mama powędrowała do kuchni, po  śniadanie.Jedenastolatka nie czekała długo, już po chwili na ławie przed nią stał talerz z gorącymi tostami. Bez wahania zabrała się za jedzenie. Po skończonym posiłku poszła z talerzem do kuchni i wstawiła go do zmywarki. Jej uwagę przykuła gazeta leżąca na stole. Nigdy podobnej nie widziała. Na pierwszy rzut oka wydaje się zwyczajna, ale gdy się spojrzy na zdjęcia, myśl ta wyparowuje. Dziewczynka usiadła na krześle i zaczęła ją przeglądać. Po nagłówkach zorientowała się, że to co ma w rękach jest magiczne. Odłożyła gazetę i wyszła. W salonie sprawdziła, która godzina. Była 8 06, Westchnęła cicho i wspięła się po schodach do swojego pokoju. Przyrzekła sobie, ze dzisiaj musi posprzątać bałagan na biurku i uporządkować garderobę. Najpierw jednak chciała sprawdzić Facebooka. Usiadła na pufie stojącej obok półki z książkami i włączyła laptopa. Wśród znajomych online widniało imię Violetta Griffiths. Nie minęła minuta, a przyjaciółki już ze sobą pisały. Ustaliły godzinę spotkania i na tym zakończyły rozmowę. Rudowłosa miała przyjść o 13.30. Rose wstała i odłożyła urządzenie na pobliskiej szafce. Zgarnęła rzeczy z biurka i odstawiała je na swoje miejsce. Książkę i pamiętnik położyła z innymi książkami, naszyjnik, zegarek, broszkę i zestaw biżuterii włożyła do szkatułki, opaski oraz perfumy postawiła na toaletce, a ubrania wrzuciła do garderoby. Zanim zajęła się porządkowaniem tego ostatniego, poszła jeszcze do łazienki umyć twarz i zęby. Gdy wróciła, wiedziała, że nie warto odkładać na potem sprzątania. Weszła do średniej wielkości pokoiku. Pod jedną ścianą stały półki z butami, torebkami i innymi akcesoriami. Naprzeciwko widniał duży podłużny wieszak z bluzkami, bluzami i sukienkami. Natomiast obok był taki sam, ale ze spodniami i spódnicami. Na środku pomieszczenia stały 3 pufy przy których umieszczone były wyższe, ale puste wieszaki. Na jednej z puf można było dostrzec ubrania, które wcześniej Rose tam wrzuciła. Dziewczynka wzięła je i rozkładała na swoje miejsce, potem szukała coś, w co mogłaby się ubrać. Wybrała srebrne leginsy i czerwoną tunikę z krótkim rękawem. Do tego nałożyła czarne balerinki, a włosy związała w kucyk.
Tak ubrana zeszła na dół i poinformowała rodziców o przyjściu Violetty. Nie mieli oni nic przeciwko, nawet chyba się cieszyli, że tak wcześnie przyjdzie. Rose skierowała się do wyjścia.
-Gdzie idziesz? - zapytała się Victoria.
-Na huśtawkę. Chcesz iść ze mną? - odparła brązowowłosa.
Victoria kiwnęła głowa, na znak, że się zgadza, po czym szybko pobiegła się przebrać. Wróciła po piętnastu minutach. Obie wyszły. Spojrzały na siebie uśmiechnięte, a po chwili biegły ile sił w nogach. Pierwsza dobiegła Victoria cała rozpromieniona.
-Wygrałam - krzyknęła wesoło.
-Dałam ci fory - oburzyła się Rose, ale po chwili zaczęła łaskotać siostrę.
Dziewczynki spędziły mnóstwo czasu w ogrodzie, ganiając się nawzajem, oglądając obłoki i huśtając się na huśtawce.
    Violetta przyjechała na czas. Zadzwoniła do drzwi. Zdziwiła się, gdy zobaczyła w nich panią McQueen. Spodziewała się Victorii albo Rose. Angelina powiedziała rudowłosej, iż dziewczynki są w ogrodzie, za domem i żeby tam do nich poszła. Po chwili już we trzy poszły do domu. Denis był już ubrany.
-Gotowe? - zapytał na widok dziewczynek.
-Ale do czego? - zdziwiła się Rose.
-Zobaczycie – odparła tajemniczo pani McQueen.
-Chodźcie - powiedział mężczyzna.
Wszyscy poszli do piwnicy, skąd udali się do ukrytego pokoju. Dziewczynki nie wiedziały o co chodzi. Angelina podeszła wraz z mężem do kominka, więc one też tak zrobiły. Na jego wierzchu zobaczyły pojemnik, wypełniony po brzegi szarym proszkiem.
-O co chodzi? - niecierpliwiła się Victoria.
-Pójdziemy na Pokątną – odparł spokojnie Denis. - Rose i Violetta, weźcie garść proszku i stańcie w kominku. Gdy tam będziecie wysypcie proszek i krzyknijcie głośno i wyraźnie na Pokątną. Pamiętajcie, aby przycisnąć łokcie do siebie i zamknąć oczy. Nie otwierajcie ich dopóki nie poczujecie gruntu pod nogami. Na Pokątnej, nie ruszajcie się z miejsca i czekajcie na nas.
-Dobrze – odpowiedziały dziewczynki chórem i zniknęły w kłębach dymu.
Pozostali zrobili to samo co one.
   Stali przed Bankiem Gringotta. Obok nich przechodzili ludzie w dziwnych szatach i szpiczastych czapkach na głowie. Niektórzy rozmawiali o Quiddittchu, inni o jakiś zaklęciach, a jeszcze inni o różdżkach. Rose uważnie wszystkiemu się przyglądała. Chciała odwiedzić wszystkie sklepy, ale wiedziała, że teraz to niemożliwe. Swój wzrok przeniosła na tatę, który wchodził do banku.
-Mogę iść z tobą? - zapytała entuzjastycznie.
-Ehhh... No dobrze. Ktoś chce jeszcze? - zapytał.
Ręce pozostałych dziewczynek wystrzeliły w górę, więc Denis nie miał wyboru. Przeszli przez główne drzwi. Następnie weszli do ogromnej sali, w której znajdowało się co najmniej sto kas, przy których siedziały gobliny. Pan McQueen podszedł do jednego z nich.
-Chciałbym wypłacić pieniądze ze skrytki numer 406. Oto klucz - powiedział wykładając na stół mały przedmiot.
Goblin obejrzał uważnie kluczyk, po chwili wstał i wyszedł. Wrócił po pięciu minutach, wraz z towarzyszem.
-Ryfek zaprowadzi pana - powiedział
-Proszę za mną - rzekł drugi goblin.
Prowadził ich ciemnym korytarzem. Weszli do wózka, bardzo podobnego, do tych co używa się w kopalniach. Z bardzo dużą prędkością jechali w głąb ziemi. Nim dotarli na miejsce pan McQueen, opowiedział dziewczynkom, jak bank zmienił się po wojnie. Wysiedli i ruszyli korytarzem. Skrytka mieściła się jako ostatnia. Ryfek otworzył drzwi, tym samym wpuszczając ludzi do środka. Denis wziął tyle galeonów, aby starczyło na porządne zakupy.
Po niecałej godzinie dołączyli do Angeliny. Potem odwiedzili Esy i Floresy, i kupili potrzebne książki. Następnie wybrali się do Ollivander'a. Stary mężczyzna uśmiechnął się na widok klientów. Od razu zabrał się za mierzenie Rose i Violetty. Gdy już skończył, poszukiwał odpowiednich różdżek. Jego sklep był wypełniony wąskimi pudełkami. Stały one przy ścianach i sięgały aż sufitu.
- To wy tu zostańcie, a ja z mamą i Victorią, pójdziemy kupić resztę. Spotkajmy się w najbliższej kawiarni - Denis dał dziewczynkom pieniądze i ruszył do wyjścia. Zdążył usłyszeć tylko : „Dobrze”, zanim drzwi się zamknęły.
Pan Ollivander podawał im rozmaite patyki. Jednak po chwili zabierał je i kręcił przecząco głową. Na blacie zostały tylko dwa , które stary mężczyzna przyniósł. Rose chwyciła jeden z nich i poczuła dziwne uczucie. Brązowowłosa wystraszyła się i szybko odłożyła przedmiot. Właściciel sklepu rzekł:
-Nie bój się drogie dziecko, ta różdżka cię wybrała.
Rose spojrzała na nią i nic nie powiedziała. Czekała na Violettę. Jak się okazało nie było większego problemu, ponieważ drugie pudełko zawierało różdżkę, która wybrała jej przyjaciółkę. Zapłaciły i poszły do kawiarni, przy której mieli się spotkać. Zastali tam Angelinę zasypaną najróżniejszymi przedmiotami. Piła kawę i jadła dziwne, różnokolorowe ciasto.
-O, jesteście już. Idźcie teraz do Denisa, tam stoi – wskazała na stojącego tyłem mężczyznę trzymającego za rękę małą dziewczynkę.
Jedenastolatki od razu do niego podbiegły.
-Co nam zostało do kupienia? - zapytała Rose.
-Zwierzaki – uśmiechnął się tata.
Cała czwórka weszła do sklepu, znajdującego się naprzeciwko nich. Wybór był ogromny. Ostatecznie Rose wybrała białego kota z ciemną plamą na łepku, przypominającą półksiężyc. Violetta natomiast wolała sowę. Mała Victoria nawet na chwilę nie odeszła od klatki z piękną, białą sową. Chciała ją mieć, ale wiedziała, że najprędzej za rok ją dostanie. Wychodząc, dla pewności zapytała tatę:
-A czy ja też, jak będę robiła zakupy do Hogwartu, to dostane zwierzę?
-Podoba ci się ta sowa, prawda? - Rose uśmiechnęła się.
-Bardzo – szepnęła blondynka.
-Jak za rok nadal tak bardzo będziesz ją pragnęła, nie będę miał wyjścia, bo zasmucisz się na śmierć - powiedział pan McQueen lekarskim tonem, tak, że wszyscy, bez wyjątku się roześmieli.
   Do domu wrócili pod wieczór. Angelina odgrzała pierogi i nakryła do stołu. Violetta musiała już iść, ale tata Rose zadzwonił do jej mamy, aby ta pozwoliła jej jeszcze trochę zostać. Przy posiłku wszyscy rozmawiali przeważnie o różdżkach dziewczynek i zwierzętach, które jeszcze nie miały imion.
-Jakie macie różdżki? Pochwalcie się – niecierpliwiła się Angelina.
-Ja mam głóg, dziewięć i pół cala, szpon hipogryfa, dość giętką a Violetta ma lipę, dziesięć cali, włókno z serca smoka, dość sztywną – wyjaśniła córka.
-Sztywną - poprawiła ją przyjaciółka.
-Oj, przepraszam.
Po obiado - kolacji Violetta poszła do domu, a Victoria i Rose oglądały zakupione książki oraz przedmioty. Zakupy Violetty, Denis miał zawieźć do niej następnego dnia, gdy dziewczynki będą w szkole. 
___________
Nareszcie nowy rozdział. Były opóźnienia, ponieważ zachorowałam i miałam zakaz wychodzenia z łóżka. Tak jak wcześniej obiecałam Mistic, notka jest dłuższa. Mam nadzieję, że się podoba. 



niedziela, 10 marca 2013

2. Ukryty pokój


   Denis uśmiechną się i usiadł na jednym z foteli, stojących przy kominku. Dołączyła do niego Angelina. Dziewczynki zaś chodziły po pokoju, czas od czasu, pytając do czego dana rzecz służy. Victoria była zachwycona, podobnie jak Violetta, która nie mogła oderwać wzroku od wszystkiego co ją bardziej zainteresowało. Tylko Rose posmutniała. Nie wiedziała, dlaczego tata jej nie powiedział wcześniej, znaczy opowiadał jej różne historie o magii, gdy była mała, ale to były tylko bajki. Usiadła na kanapie, naprzeciwko rodziców. Spojrzała na nich pytająco, co wywołało u Denisa zaniepokojenie. Wiedział, ze takie zachowanie córki, nie wróży nic dobrego. W tym samym czasie podeszła w podskokach Victoria.
-Wy też jesteście czarodziejmi? - zapytała rodziców
-Mówi się „czarodziejami”- zaśmiał się Denis. - Tylko ja nim jestem.
-Proszę pana, a co tam jest? - przybiegła Violetta wskazując drzwi, znajdujące się za regałami z książkami. Rose zauważyła je dopiero teraz. Też była ciekawa, co jej tata tam trzyma.
-Schowek na miotły i piłki– odparła za niego Angelina
-Zwykłe? - zdziwiła się Victoria.
-Nie, magiczne. To miotły latające, a piłki służą do grania w Quidditcha – wytłumaczył pan McQueen.
Ostatnie słowa zadziałały na Rose, tak jakby ktoś dolał oliwy do ognia.
-Dlaczego nam tego nie powiedziałeś wcześniej? - zapytała z wyrzutem.
-Dopóki nie skończyłaś 8 lat, nie mieliśmy pojęcia o twoich zdolnościach magicznych. - zaczął się tłumaczyć tata jubilatki. - Nie chcieliśmy ci robić nadziei, że kiedyś pójdziesz do Hogwartu. Potem postanowiliśmy, iż pokażemy wam to wszystko w twoje jedenaste urodziny, czyli dzisiaj.
-A co z Victorią, czy wiedzieliście, że ona jest czarownicą? - rozzłościła się jeszcze bardziej.
Denis westchnął i odpowiedział najspokojniej, jak się tylko dało:
-Victoria jest metamorfomagiem, czyli osobą, która może zmieniać wygląd kiedy chce. Już od urodzenia, zmieniała kolor włosów. Jednak, po zmienieniu czerwieni na blond, poprzestała na tym. Dzięki temu wiedzieliśmy, że ma coś w sobie magicznego.
-A powiesz nam coś o Hogwarcie?- nie wytrzymała Victoria.
    Tata Rose, opowiedział dziewczynkom, swoje czasy w Hogwarcie. Nie były one najspokojniejsze, ze względu na Voldemorta i II wojnę. Chciał grać w Quidditcha, być obrońcą, jak jego ojciec, ale pozycja ta, była już zajęta. Potem zrezygnował z tej gry i zajął się nauką. Nie miał świetnych ocen, ale nie uczył się najgorzej. Niestety, nie ukończył szkoły, ponieważ rodzice zabrali go parę miesięcy przed wojną, kiedy był na 6 roku, a jakiś czas później zostali zamordowani przez śmierciożerców. Wtedy zamieszkał u cioci. Całą tą historią, uspokoił w miarę córkę, ale ta nadal, miała żal do taty.
    Było już bardzo późno, więc Violetta wyjęła telefon. Zdziwiła się, bo nie dzwoniła do niej mama. Po chwili wszystko było jasne, urządzenia mugolskie, nie funkcjonują poprawnie, gdy wokół jest tyle magii, co w tym pomieszczeniu. Wszyscy wyszli. Rose chciała zostać, lecz Angelina jej nie pozwoliła, wykręcała się wymówką, że jest późno i musi iść spać. Jubilatka wiedziała, iż jest inny powód, ale nie sprzeczała się z mamą. Gdy już drzwi zamknęły się nimi, patrzyła jak znikają ze ściany. Tak bardzo chciała tam zostać i wszystko dokładnie przejrzeć. Podeszła do niej Violetta.
-Spotkamy się jutro? -  zaproponowała .
-No pewnie, przyjdź do mnie, a ja poproszę tatę, aby nam otworzył ten pokój - oparła brązowowłosa.
    Przyjaciółka Rose, chciała już dzwonić po mamę, ale Denis nalegał, że ją odwiezie.  Rudowłosa zgodziła się. Już po chwili oboje wsiedli do samochodu i odjechali. Rose zmęczona całym dniem poszła do kuchni. Przy stole stała mama, wyrabiając jakieś ciasto, zapewne na pierogi. Dziewczynka podeszła do niej i się przytuliła. Angelina umyła ręce i zrobiła córce tosty. Wyłożyła je na talerzyk i jej wręczyła.
-Pewnie jesteś głodna i zmęczona, idź z nimi na górę, a jak zjesz to połóż się spać, dobrze? - powiedziała z troską.
-Dziękuję - odpowiedziała cicho Rose.
Na dobranoc Angelina pocałowała ją w czoło. Potem wróciła do wyrabiania ciasta. Na następny dzień chciała zrobić pierogi, ale wiedziała, że nie będzie miała czasu, z Denisem chcieli zabrać dziewczynki w pewne miejsce. Spojrzała na zegarek, było już wpół do jedenastej. Westchnęła i zabrała się za przygotowanie farszu.
   Rose, wolnym krokiem szła po schodach. Po drodze do pokoju zjadła, to co miała na talerzu. Gdy tylko doszła do celu, odstawiła pusty talerzyk i przebrała się piżamę. Na biurku leżały jej prezenty. Podeszła do nich. Zaczęła szukać laptopa. Przykryty był bluzką i książką. Odsunęła te rzeczy na bok i podniosła urządzenie. Usiadła na łóżku i przykryta kołdrą, zaczęła sprawdzać Facebooka. Odpowiadała na życzenia urodzinowe i zaczepki do godziny 23. Potem już znużona snem, wyłączyła go i zasnęła.
    Denis wrócił po piętnastu minutach. Opadł na kanapę w salonie i włączył telewizor. Po chwili przyszła Angelina, która najwyraźniej skończyła robić pierogi. Usiadł obok niego i wtuliła się w jego ramie.  Oglądali wiadomości w milczeniu. Dopiero, jak zaczęły się reklamy odezwała się Angelina:
-Na pewno chcesz tak wcześnie je tam zabrać?
-Tak będzie lepiej, potem będą straszne tłumy. Dziewczynki, tez na tym skorzystają, zobaczysz, będą mogły przejrzeć cały materiał w wakacje - oparł mąż.
-Eh... Może masz racje - westchnęła blondynka.
     Obejrzeli jakiś przygodowy film, po czym poszli na górę. Angelina zaszła jeszcze do pokoju córek. Rose spała, więc od razu wyszła, aby jej nie obudzić. Zdziwiła się, gdy weszła do Victorii. Mała siedziała na łóżku i przenosiła różne rzeczy w pokoju, oczywiście, czarowała. Nie mogła spać, cały czas myślała o tym pokoju w piwnicy. A jeśli to tylko sen ?, pomyślała. Zauważyła mamę, dopiero, gdy ta podeszła do niej i ją objęła. Victoria oparła głowę na jej ramieniu. Siedziały tak dłuższą chwile, w końcu dziewięciolatka zasnęła. Do pokoju wszedł Denis. Pomógł żonie ułożyć córkę, na łóżku i okryć ją kocem. Wyszli i cicho zamknęli za sobą  drzwi.

piątek, 8 marca 2013

Sowa!

8 marca Dzień Kobiet

Chcę złożyć życzenia Nam - wszystkim kobietom, aby były zdrowe i radosne cały czas. Spełnienia marzeń i pomyślności. Niech życie nie sprawia Nam trudności, a uśmiech na twarzy, każdego dnia gości. 
Pozdrawiam :*

piątek, 1 marca 2013

1. Urodziny

   Kuchnia wyglądała tak samo elegancko jak pokój Rose. Kryształowy żyrandol mienił się od blasku słońca wpadającego przez otwarte okno. Dziewczynkę zaniepokoiło zachowanie mamy. Była dla niej za miła. Rose usiadła przy stole i po chwili przyszedł jej tata, w jeszcze lepszym humorze, jak mama. W ręku trzymał kopertę. Nie był to zwykły list. Coś w nim było magicznego.
-Przyszło? - zapytała niecierpliwie Angelina.
-Tak – odrzekł uradowany tata Rose, Denis.
-O co chodzi? - jubilatka nic z tego nie rozumiała.
-Dowiesz się później, a teraz położę ten list zresztą prezentów.
List natychmiast znalazł się na drugim stole, zawalonym prezentami. Rose spojrzała machinalnie przez okno. Przetarła oczy i spojrzała w drugie. Nie przewidziało jej się, zobaczyła lecąca sowę. Nie posiadała dużej wiedzy o ptakach, ale wiedziała, ze to nie jest zwyczajne zachowanie sów. Chciała coś powiedzieć, ale mam podstawiła jej pod nos talerz ze śniadaniem. Dziewczynka zjadał kilka kanapek, po czym wyszła na podwórko i czekała na koleżanki, które zaprosiła. Dom na tle ogrodu wydawał się malutki. Pod ogrodzeniem, rosły kwitnące krzewy. Za domem znajdował się basen, a jeszcze dalej rosły drzewa, otaczające drewnianą huśtawkę. Obok przepływał strumyk, dodając temu wszystkiemu, większego uroku. Za podwórzem rozciągał się las. Rose często tam chodziła, lecz w ostatnim roku wydawało jej się, iż ktoś ją obserwuje. Trochę się bała, ponieważ nie ma żadnych domów w sąsiedztwie , a rodzice nie usłyszą jej wołania, o pomoc. 
   Już po chwili przyjeżdżały kolejno samochody. Wychodzące z nich dziewczynki były w wieku Rose. Wśród nich była najlepsza jej przyjaciółka, Violetta. Zazwyczaj nazywana wiewiórką, z powodu swoich mocno rudych włosów.  Gdy już przybyli wszyscy, jubilatka zaprosiła gości do salonu gdzie miał być pokrojony tort. Usiadły na kanapie i wesoło rozmawiały. Przeważnie, o zbliżających się wakacjach, ale zahaczyły też, jako dziewczyny, o chłopaków. Przerwała im mama Rose, która wraz z mężem, wniosła tort. Za nimi weszła młodsza siostra Rose, Victoria. Miała ona niecałe 10 lat. Była blondynką, o zielonych oczach. Niska, jak na swój wiek, lecz sprytna i pełna entuzjazmu. Nosiła okulary,ale nie były jej zbytnio potrzebne, bo miała małą wadę wzroku, natomiast miały one skorygować oczy. Victoria była podobna do mamy, ona tak samo miała blond włosy. Miały też takie same rysy twarzy. Rose jednak udała się w tatę.
   Tort był nieduży, na życzenie jubilatki. Pośrodku była czerwona róża a obok napis 11 lat. Wszyscy wstali i zaśpiewali Sto lat. Po zjedzeniu tortu Rose rozpakowała prezenty od koleżanek. Dostała zegarek z diamencikami, zestaw biżuterii, perfumy, książkę, a od Violetty bluzkę i piękną pozłacana broszkę, przedstawiającego nieznanego jej ptaka. Potem nadszedł czas, aby zobaczyć co dostała od rodziny. Od rodziców dostała nowy telefon, laptopa i złoty, duży, otwierany naszyjnik w kształcie serca. Od siostry dostała pamiętnik na hasło i zestaw opasek do włosów. Dostała też spodnie i dwie pary butów od dziadków, którzy niestety nie mogli być przy niej, w ten niezwykły dzień. Wszystkie prezenty spodobały się jubilatce. Spodobały, to nawet za mało powiedziane, była zachwycona. Na stole został tylko list. Rose, bez wahania podeszła do niego, ale gdy wyciągnęła ku niemu rękę, zabrał go jej tata.
-Ten list zostawimy na później - powiedział i z błyskiem w oku, schował go do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki, którą miał na sobie.
-Ojej... Dostałam taki sam, dwa miesiące temu, w moje jedenaste urodziny - powiedziała podekscytowania Violetta, przyjaciółka Rose, widząc list. Denis puścił jedynie oczko, ale Violetta zrozumiała o co mu chodziło, miała nie ujawniać jego treści.
   Dziewczynki resztę przyjęcia, spędziły w pokoju Rose. Miały zamiar wyjść do ogrodu, ale rozpadał się deszcz. Plotkowały, grały w różne gry, czesały się i malowały nawzajem. Typowe dziewczęce przyjecie. Co jakiś czas do pokoju wchodziła mama jubilatki, z pytaniem czy czegoś nie potrzebują.  Koleżanki Rose, siedziały do późna, opuściły dom, we wspaniałym nastroju i masą warkoczyków na głowie. Angelina poprosiła Violettę, aby została jeszcze chwile. Była przekonana, ze bardzo się przyda, w związku listu. Wszyscy usiedli przy kominku. Pomarańczowo- czerwony ogień wesoło w nim płonął, dając ciepło i miłą atmosferę. Denis wyjął list i wręczył go Rose. Minęła dłuższa chwila, nim go otworzyła. Przeczytała go na głos, aby każdy mógł wiedzieć o co w nim chodzi, jednakże sądząc po minie rodziców, oni pewnie byli świadomi tego co usłyszą. Dziewczynka nie wierzyła w żadne słowo. List wydawał jej się żartem.
-Nie wierzę w to - powiedziała ledwo tłumiąc śmiech.
-A jeśli ci powiem, ze to wszystko prawda? - zapytała Violetta.
Rose z niedowierzaniem spojrzała na rodziców, a potem na siostrę. Victoria siedziała z otwartymi ustami. W przeciwieństwie do Rose, uwierzyła od razu, bo to było jedyne wyjaśnienie ich niezwykłych zdolności. Rose z łatwością porozumiewała się z krukami i sprawiała, że zimą na zmarzniętej ziemi może urosnąć jakiś kwiat. Natomiast ona mogła przenosić rzeczy, nie dotykając ich i zmieniać kolor włosów.
Tata jubilatki, nie zważając na nikogo, wstał i machnął ręką, aby inni poszli za nim. Rose nadal trzymała w ręku list. Zeszli do piwnicy. Nie było tam wilgotno i ciemno, jak w innych pomieszczeniach tego typu, jednak nie było niczego, co by dawało tyle światła. Denis podszedł do podłużnej skrzyneczki. Z kieszeni wyjął maleńki, srebrny kluczyk, którym otworzył zamek. Na jedwabnej poduszeczce, leżał patyk, lecz po chwili dziewczynki przekonały się, że jest magiczny. Tata Rose, wyjął go. Przez chwilę obracał w palcach, po czym, trzy razy machnął w stronę pustej ściany. Gdy tylko to uczynił,jak gdyby znikąd pojawiły się duże, złote drzwi. Mężczyzna wskazał je ręką, na znak aby Rose wraz z Violettą, poszły do pomieszczenia, znajdującego się za nimi.
   Po drugiej stronie, znajdował się obszerny pokój. Dywany pokrywały ściany, a okna były jak zaczarowane , jedno miało widok na morze, a drugie na zielony las. Na ścianach, a raczej, na dywanach wisiały dziwne obrazy. Namalowane na nich postacie ruszały się, jak żywe. Obok drzwi, rozciągały się półki z różnego rodzaju książkami. Pośrodku stał stolik otoczony krzesłami. Na białym obrusie stała szklana kula. Na drugim końcu pomieszczenia znajdował się kominek. Był dużo większy od tego w salonie, i miał po bokach wyryte wzory. Rose od razu je rozpoznała. Na suficie widniały identyczne. Były to róże, żonkile i maki. Przy kominku stały fotele, podobne do tych na górze, lecz innego koloru.
- Niech mnie ktoś uszczypnie, ja chyba śnię – powiedziała Rose.
Jej prośbę, wypełniła Victoria, jednak już po chwili otrzymała od siostry spojrzenie pełne wyrzutu. Jubilatka podeszła do półek z książkami i sięgnęła po pierwszą z brzegu. Zdmuchnęła warstwę kurzu, trzymała w rękach „Historie Magii”. Natychmiast odłożyła ją z powrotem. Podeszła do reszty. Jeszcze raz przeczytała list, który brzmiał:

HOGWART
SZKOŁA
MAGII I CZARODZIEJSTWA

Dyrektor: Minewra McGonagall

Szanowna Pani McQueen,
Mamy przyjemnoœć poinformowania Pani, że została Pani przyjęta do szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia. 
Rok szkolny rozpoczyna się 1 wrzeœnia. Oczekujemy pańskiej sowy nie później niż 31 lipca.
Z wyrazami szacunku, 


Filius Flitwick, 
zastępca dyrektora

Może to moja szansa, która zdarza się raz w życiu?, pomyślała Rose. 
-Mamo, tato, jadę do Hogwartu - oznajmiła stanowczym głosem.