wtorek, 26 marca 2013

3.Pokątna


    Rose jechała pociągiem, kiedy do domu wtargnęły postacie w czarnych, długich szatach i maskach. Denis przywołał różdżkę, ale od razu, ktoś mu ją zabrał. Rodzice dziewczynki byli bezbronni. Nigdzie jednak nie było Victorii. Rozbłysł zielony strumień światła. Angelina bez życia, osunęła się na podłogę ... Rose obudziła się z krzykiem. Słońce dopiero wschodziło. Dziewczynka była cała mokra. Wstała i podeszła do okna. Usiadła na dużym parapecie i podciągnęła kolana pod brodę. Wmawiała sobie, że to był tylko sen. Jednak to było takie realne, że trudno jej było się uspokoić. Patrzyła na budzące się w lesie zwierzęta. Podleciał kruk, potem drugi i trzeci. Za niecałe 5 minut, na pobliskich drzewach, drutach i na trawie, rozsiadło się całe stado. Brązowowłosa przekręciła klamkę i otworzyła okno. Jej twarz owiał orzeźwiający, chłodny wiatr. Wzdrygnęła się. Podeszła do łóżka i ściągnęła z niego koc, którym była w nocy nakryta. Wróciła na parapet, szczelnie nim otulona. Jeden z ptaków, czekał już tam na nią. Rose machinalnie wystawiła palec do kruka, aby ten mógł na niego usiąść. Odkąd skończyła 8 lat, zaprzyjaźniła się z tymi ptakami, co więcej, rozumiała ich mowę i na odwrót. Tym razem, jednak siedzieli w milczeniu. Po dłuższej chwili dziewczynka ponownie zasnęła.
     Do pokoju weszła Angelina. Zastała niesamowitą scenę. Rose spała z głową opartą o ścianę, przy oknie. Przykryta była kocem, a obok niej rozsiadły się ptaki. Niektóre spały, inne pilnowały, aby dziewczynka albo nie wypadła przez okno, albo nie zmarzła. Mama Rose, przyszła do niej, żeby obudzić ją na śniadanie, ale zrezygnowała z tego. Szkoda jej było córki. Wiedziała, że w nocy miała zły sen, ponieważ zawsze siadała na parapecie, gdy tak było. Postanowiła odgrzać jej tosty, gdy tylko Rose sama zejdzie do kuchni. Wychodząc szepnęła jeszcze : Pilnujcie jej dobrze. Wróciła na dół. Przy stole siedziała już uśmiechnięta Victoria. Na widok mamy rozpromieniła się jeszcze bardziej. Kobieta nie wiedziała o co chodzi. Po chwili dostrzegła sowę, siedzącą na blacie kuchennym. W dziobie trzymała jakąś gazetę, a u nóżki miała przyczepioną sakiewkę.
-Denis - zawołała męża Angelina.
-Zaraz - odkrzyknął.
Zszedł dopiero po 15 minutach, jeszcze w piżamie i szlafroku. Zobaczywszy sowę, uśmiechnął się i wyjął małą monetę z kieszeni. Podszedł do ptaka, odebrał gazetę i wrzucił pieniądz do woreczka. Victoria otworzyła okno i po minucie, po sowie nie było ani śladu. Angelina odetchnęła z ulgą.
-Możesz mi powiedzieć co to jest? - zaczęła zdenerwowana.
-Gazeta - odparł spokojnie mężczyzna.
-Przyniesiona przez sowę i to jeszcze z ruszającymi się zdjęciami?! - zapytała patrząc na gazetę.
-Nie gniewaj się. Zapomniałem ci powiedzieć. Wczoraj rano wysłałem prośbę o prenumeratę Proroka Codziennego – wytłumaczył się.
Angelina nic nie odpowiedziała, tylko zabrała się do przyrządzenia śniadania. Po niecałej pół godzinie. Wszyscy byli już najedzeni do syta i przeszli do salonu. Usiedli na kanapie. Victoria siedziała między rodzicami wtulona w poduszkę i oglądała swoją ulubioną bajkę. Dorośli zaś rozmawiali ze sobą, jak zwykle o jakiś bzdurach na przykład, że podatki są za wysokie albo, że prezenter telewizyjny jest nie taki. Zazwyczaj tak wyglądała niedziela w tej rodzinie.
     Rose obudziła się dopiero po dwóch godzinach. Tym razem nie miała żadnego koszmaru. Spała spokojnie. Ptaki widząc, że ich przyjaciółka nie śpi, pożegnały się i odleciały. Dziewczynka zamknęła ostrożnie okno. Odłożyła koc z powrotem na łóżko i wyszła na korytarz. Powoli zeszła do salonu. Podeszła do mamy, aby ta ją przytuliła. Potem brązowowłosa dołączyła do siostry, a mama powędrowała do kuchni, po  śniadanie.Jedenastolatka nie czekała długo, już po chwili na ławie przed nią stał talerz z gorącymi tostami. Bez wahania zabrała się za jedzenie. Po skończonym posiłku poszła z talerzem do kuchni i wstawiła go do zmywarki. Jej uwagę przykuła gazeta leżąca na stole. Nigdy podobnej nie widziała. Na pierwszy rzut oka wydaje się zwyczajna, ale gdy się spojrzy na zdjęcia, myśl ta wyparowuje. Dziewczynka usiadła na krześle i zaczęła ją przeglądać. Po nagłówkach zorientowała się, że to co ma w rękach jest magiczne. Odłożyła gazetę i wyszła. W salonie sprawdziła, która godzina. Była 8 06, Westchnęła cicho i wspięła się po schodach do swojego pokoju. Przyrzekła sobie, ze dzisiaj musi posprzątać bałagan na biurku i uporządkować garderobę. Najpierw jednak chciała sprawdzić Facebooka. Usiadła na pufie stojącej obok półki z książkami i włączyła laptopa. Wśród znajomych online widniało imię Violetta Griffiths. Nie minęła minuta, a przyjaciółki już ze sobą pisały. Ustaliły godzinę spotkania i na tym zakończyły rozmowę. Rudowłosa miała przyjść o 13.30. Rose wstała i odłożyła urządzenie na pobliskiej szafce. Zgarnęła rzeczy z biurka i odstawiała je na swoje miejsce. Książkę i pamiętnik położyła z innymi książkami, naszyjnik, zegarek, broszkę i zestaw biżuterii włożyła do szkatułki, opaski oraz perfumy postawiła na toaletce, a ubrania wrzuciła do garderoby. Zanim zajęła się porządkowaniem tego ostatniego, poszła jeszcze do łazienki umyć twarz i zęby. Gdy wróciła, wiedziała, że nie warto odkładać na potem sprzątania. Weszła do średniej wielkości pokoiku. Pod jedną ścianą stały półki z butami, torebkami i innymi akcesoriami. Naprzeciwko widniał duży podłużny wieszak z bluzkami, bluzami i sukienkami. Natomiast obok był taki sam, ale ze spodniami i spódnicami. Na środku pomieszczenia stały 3 pufy przy których umieszczone były wyższe, ale puste wieszaki. Na jednej z puf można było dostrzec ubrania, które wcześniej Rose tam wrzuciła. Dziewczynka wzięła je i rozkładała na swoje miejsce, potem szukała coś, w co mogłaby się ubrać. Wybrała srebrne leginsy i czerwoną tunikę z krótkim rękawem. Do tego nałożyła czarne balerinki, a włosy związała w kucyk.
Tak ubrana zeszła na dół i poinformowała rodziców o przyjściu Violetty. Nie mieli oni nic przeciwko, nawet chyba się cieszyli, że tak wcześnie przyjdzie. Rose skierowała się do wyjścia.
-Gdzie idziesz? - zapytała się Victoria.
-Na huśtawkę. Chcesz iść ze mną? - odparła brązowowłosa.
Victoria kiwnęła głowa, na znak, że się zgadza, po czym szybko pobiegła się przebrać. Wróciła po piętnastu minutach. Obie wyszły. Spojrzały na siebie uśmiechnięte, a po chwili biegły ile sił w nogach. Pierwsza dobiegła Victoria cała rozpromieniona.
-Wygrałam - krzyknęła wesoło.
-Dałam ci fory - oburzyła się Rose, ale po chwili zaczęła łaskotać siostrę.
Dziewczynki spędziły mnóstwo czasu w ogrodzie, ganiając się nawzajem, oglądając obłoki i huśtając się na huśtawce.
    Violetta przyjechała na czas. Zadzwoniła do drzwi. Zdziwiła się, gdy zobaczyła w nich panią McQueen. Spodziewała się Victorii albo Rose. Angelina powiedziała rudowłosej, iż dziewczynki są w ogrodzie, za domem i żeby tam do nich poszła. Po chwili już we trzy poszły do domu. Denis był już ubrany.
-Gotowe? - zapytał na widok dziewczynek.
-Ale do czego? - zdziwiła się Rose.
-Zobaczycie – odparła tajemniczo pani McQueen.
-Chodźcie - powiedział mężczyzna.
Wszyscy poszli do piwnicy, skąd udali się do ukrytego pokoju. Dziewczynki nie wiedziały o co chodzi. Angelina podeszła wraz z mężem do kominka, więc one też tak zrobiły. Na jego wierzchu zobaczyły pojemnik, wypełniony po brzegi szarym proszkiem.
-O co chodzi? - niecierpliwiła się Victoria.
-Pójdziemy na Pokątną – odparł spokojnie Denis. - Rose i Violetta, weźcie garść proszku i stańcie w kominku. Gdy tam będziecie wysypcie proszek i krzyknijcie głośno i wyraźnie na Pokątną. Pamiętajcie, aby przycisnąć łokcie do siebie i zamknąć oczy. Nie otwierajcie ich dopóki nie poczujecie gruntu pod nogami. Na Pokątnej, nie ruszajcie się z miejsca i czekajcie na nas.
-Dobrze – odpowiedziały dziewczynki chórem i zniknęły w kłębach dymu.
Pozostali zrobili to samo co one.
   Stali przed Bankiem Gringotta. Obok nich przechodzili ludzie w dziwnych szatach i szpiczastych czapkach na głowie. Niektórzy rozmawiali o Quiddittchu, inni o jakiś zaklęciach, a jeszcze inni o różdżkach. Rose uważnie wszystkiemu się przyglądała. Chciała odwiedzić wszystkie sklepy, ale wiedziała, że teraz to niemożliwe. Swój wzrok przeniosła na tatę, który wchodził do banku.
-Mogę iść z tobą? - zapytała entuzjastycznie.
-Ehhh... No dobrze. Ktoś chce jeszcze? - zapytał.
Ręce pozostałych dziewczynek wystrzeliły w górę, więc Denis nie miał wyboru. Przeszli przez główne drzwi. Następnie weszli do ogromnej sali, w której znajdowało się co najmniej sto kas, przy których siedziały gobliny. Pan McQueen podszedł do jednego z nich.
-Chciałbym wypłacić pieniądze ze skrytki numer 406. Oto klucz - powiedział wykładając na stół mały przedmiot.
Goblin obejrzał uważnie kluczyk, po chwili wstał i wyszedł. Wrócił po pięciu minutach, wraz z towarzyszem.
-Ryfek zaprowadzi pana - powiedział
-Proszę za mną - rzekł drugi goblin.
Prowadził ich ciemnym korytarzem. Weszli do wózka, bardzo podobnego, do tych co używa się w kopalniach. Z bardzo dużą prędkością jechali w głąb ziemi. Nim dotarli na miejsce pan McQueen, opowiedział dziewczynkom, jak bank zmienił się po wojnie. Wysiedli i ruszyli korytarzem. Skrytka mieściła się jako ostatnia. Ryfek otworzył drzwi, tym samym wpuszczając ludzi do środka. Denis wziął tyle galeonów, aby starczyło na porządne zakupy.
Po niecałej godzinie dołączyli do Angeliny. Potem odwiedzili Esy i Floresy, i kupili potrzebne książki. Następnie wybrali się do Ollivander'a. Stary mężczyzna uśmiechnął się na widok klientów. Od razu zabrał się za mierzenie Rose i Violetty. Gdy już skończył, poszukiwał odpowiednich różdżek. Jego sklep był wypełniony wąskimi pudełkami. Stały one przy ścianach i sięgały aż sufitu.
- To wy tu zostańcie, a ja z mamą i Victorią, pójdziemy kupić resztę. Spotkajmy się w najbliższej kawiarni - Denis dał dziewczynkom pieniądze i ruszył do wyjścia. Zdążył usłyszeć tylko : „Dobrze”, zanim drzwi się zamknęły.
Pan Ollivander podawał im rozmaite patyki. Jednak po chwili zabierał je i kręcił przecząco głową. Na blacie zostały tylko dwa , które stary mężczyzna przyniósł. Rose chwyciła jeden z nich i poczuła dziwne uczucie. Brązowowłosa wystraszyła się i szybko odłożyła przedmiot. Właściciel sklepu rzekł:
-Nie bój się drogie dziecko, ta różdżka cię wybrała.
Rose spojrzała na nią i nic nie powiedziała. Czekała na Violettę. Jak się okazało nie było większego problemu, ponieważ drugie pudełko zawierało różdżkę, która wybrała jej przyjaciółkę. Zapłaciły i poszły do kawiarni, przy której mieli się spotkać. Zastali tam Angelinę zasypaną najróżniejszymi przedmiotami. Piła kawę i jadła dziwne, różnokolorowe ciasto.
-O, jesteście już. Idźcie teraz do Denisa, tam stoi – wskazała na stojącego tyłem mężczyznę trzymającego za rękę małą dziewczynkę.
Jedenastolatki od razu do niego podbiegły.
-Co nam zostało do kupienia? - zapytała Rose.
-Zwierzaki – uśmiechnął się tata.
Cała czwórka weszła do sklepu, znajdującego się naprzeciwko nich. Wybór był ogromny. Ostatecznie Rose wybrała białego kota z ciemną plamą na łepku, przypominającą półksiężyc. Violetta natomiast wolała sowę. Mała Victoria nawet na chwilę nie odeszła od klatki z piękną, białą sową. Chciała ją mieć, ale wiedziała, że najprędzej za rok ją dostanie. Wychodząc, dla pewności zapytała tatę:
-A czy ja też, jak będę robiła zakupy do Hogwartu, to dostane zwierzę?
-Podoba ci się ta sowa, prawda? - Rose uśmiechnęła się.
-Bardzo – szepnęła blondynka.
-Jak za rok nadal tak bardzo będziesz ją pragnęła, nie będę miał wyjścia, bo zasmucisz się na śmierć - powiedział pan McQueen lekarskim tonem, tak, że wszyscy, bez wyjątku się roześmieli.
   Do domu wrócili pod wieczór. Angelina odgrzała pierogi i nakryła do stołu. Violetta musiała już iść, ale tata Rose zadzwonił do jej mamy, aby ta pozwoliła jej jeszcze trochę zostać. Przy posiłku wszyscy rozmawiali przeważnie o różdżkach dziewczynek i zwierzętach, które jeszcze nie miały imion.
-Jakie macie różdżki? Pochwalcie się – niecierpliwiła się Angelina.
-Ja mam głóg, dziewięć i pół cala, szpon hipogryfa, dość giętką a Violetta ma lipę, dziesięć cali, włókno z serca smoka, dość sztywną – wyjaśniła córka.
-Sztywną - poprawiła ją przyjaciółka.
-Oj, przepraszam.
Po obiado - kolacji Violetta poszła do domu, a Victoria i Rose oglądały zakupione książki oraz przedmioty. Zakupy Violetty, Denis miał zawieźć do niej następnego dnia, gdy dziewczynki będą w szkole. 
___________
Nareszcie nowy rozdział. Były opóźnienia, ponieważ zachorowałam i miałam zakaz wychodzenia z łóżka. Tak jak wcześniej obiecałam Mistic, notka jest dłuższa. Mam nadzieję, że się podoba. 



1 komentarz:

  1. Dobra, uznałam, że skomentuję :) Nie będzie to długi komentarz, bo nawet sama nie wiem, co powinnam napisać i po prostu wystukam to, co mi obecnie przyjdzie na myśl. Czysta improwizacja.

    Rozmowa z krukami bardzo przypomina mi Harry'ego i węże, ale zgaduję, że właśnie taki miałaś zamiar. Podkreślić, że to jednak ff Potterowski. I to bardzo dobry, jak na niektóre współczesne dzieła :D

    Nie mogę się doczekać, kiedy Rose nareszcie pojedzie do Hogwartu. Jestem niezmiernie ciekawa tego, jak dziewczynka zareaguje na wygląd szkoły. Zgaduję, że będzie zachwycona, zwłaszcza, że jest bardzo skromna. Ale chwila. Co ma skromność do zachwytu nad okazałym budynkiem? XD Jak zwykle piszę durnoty. Taka pora. Powinnam teraz siedzieć przed telewizorem i oglądać coś głupiego, co nie wymaga myślenia. Ale nie. Siedzę w ręczniku na głowie, przed laptopem i stukam komentarz. Cała ja. :)

    Bardzo fajnie opisałaś moment, kiedy Rose jest na ulicy Pokątnej. Myślałam, że może dostanie jakąś niezwykłą różdżkę, jak Harry, ale miło mnie zaskoczyłaś. O wiele lepiej czyta się o takiej zwykłej - niczym nie wyróżniającej się z pośród innych czarodziei - Rose, niż o wspaniałej, niewiarygodnie boskiej pannie McQueen. Wielki plus za tą różdżkę. :)

    Nie wiem, co jeszcze powinnam napisać. Bardzo szkoda, że piszesz tak krótkie rozdziały. Ledwo zaczyna się czytać i już jest koniec. :( Mam nadzieję, że następne notki będą dłuższe. A teraz kończę ten komentarz, który jest tak chaotyczny i bezsensowny przez mojego brata, który nie daje mi w spokoju napisać. Pozdrawiam więc serdecznie i życzę dużo weny! :)
    ~ Only

    OdpowiedzUsuń