Słońce mocno świeciło. Z jego
położenia można było wnioskować, że był późny ranek.
Dziewczynki zbierały się na śniadanie. Wszystkie aż podskakiwały
z podniecenia, po posiłku miały przecież dostać plany lekcji.
Tylko jedna osoba nie była w humorze. Rose nie spała dobrze tej
nocy. Nadal dręczyły ją koszmary związane z jej rodziną i domem.
Tym razem jednak obraz się nieco zmienił. W przeciwieństwie do
innych snów tego typu, postacie w czarnych szatach zastały budynek
całkowicie pusty. Niestety i tym razem koniec był tragiczny dla
McQueenów.
Niebieskooka miała zamiar cały
dzień siedzieć w dormitorium. Ostatecznie za namową Violetty i
Padmy, zgodziła się iść do Wielkiej Sali. Wstała i podeszła do
swojego kufra. Zaczęła w nim grzebać, w poszukiwaniu ubrań.
Połowa zawartości bagażu znalazła się obok, na podłodze.
- Gdzie ja to wsadziłam? - szepnęła
sama do siebie.
- Twoja szata leży na krześle -
podpowiedziała jej cicho Hanna, która stała tuż obok.
Rose spojrzała na koleżankę. Dopiero
w pełnym świetle zauważyła jej proste, brązowe włosy i piwne
oczy. Obie bliźniczki były szczupłe i dosyć wysokie.
- Dzięki - odparła dziewczyna.
Po kilku minutach już wszystkie,
oprócz niebieskookiej ruszyły do wyjścia. Violetta odwróciła się
i pytająco spojrzała na przyjaciółkę. Ta, widząc jej
spojrzenie, zaczęła się tłumaczyć, że zaraz do nich dołączy,
tylko coś jeszcze musi wziąć. Nikt, o nic nie pytał.
Rose została sama. Chciała się
lepiej rozejrzeć po pomieszczeniu, ponieważ poprzedniego dnia była
zbyt zmęczona. W centrum pokoju stał metalowy piec, otoczony
cieniutką siatką. Prawdopodobnie miała ona służyć do
zawieszania na niej mokrych rzeczy. Pod ścianami stały duże łóżka
z baldachimami i zasłonami. Obok nich, rzucały się w oczy krzesła
z czerwonymi obiciami. W dormitorium znajdowały się cztery okna,
dwa z nich miały widok na jezioro. Na szerokich parapetach stały
wazony z wodą, przeznaczoną na użytek uczni. Pod jedną ze ścian
stała duża szafa. Na pierwszy rzut oka, wydawała się nieco
straszna, ale jakby się lepiej przyjrzeć, na jej bokach można by
było zauważyć wyrzeźbione ptaki, kwiaty i motyle.
Dziewczynka wyjęła ze swojego kufra
złoty medalion w kształcie serca, który dostała na swoje
jedenaste urodziny. Nie był jej potrzebny, ale nałożyła go. Nie
chciała, aby reszta domyśliła się, czemu została. Równie
dobrze, mogła obejrzeć sypialnię później, lecz cichy głosik w
jej głowie, podpowiadał, że tak będzie lepiej. Nie zwlekając
dłużej, powlokła się schodami do Pokoju Wspólnego.
Na dole na kanapie siedziały
dziewczyny z jej pokoju, w towarzystwie pięciu chłopców. Rose
podeszła do nich. Już z daleka rozpoznała czarną czuprynę
Jamesa, ale chciała się upewnić. Miała rację. Chłopak wraz ze
Stevenem o czyś nałogowo opowiadał. Jednak, gdy tylko zauważył
nowo przybyłą, ucichł. Na jego twarzy zagościł mały uśmieszek.
Przeczesał palcami włosy, które i bez tego sterczały w różne
strony i wstał.
-Cześć – przywitał się.
-Hej – odpowiedziała mu dziewczyna.
Zapadła niezręczna cisza, którą
przerwało chrząknięcie jednego z nieznanych jej chłopców.
Spojrzała na niego. Miał blond włosy, sięgające mu do ramion.
Nie był wysoki, ale strasznie wychudzony. W jego zielonych oczach
widać było łobuzerski błysk.
-A tak, nie przedstawiłem ci moich
kumpli - ocknął się James. -To jest Luke - powiedział wskazując
blondyna. - A to moi kuzyni – Fred i Louis – dodał, tym razem
rękę kierując w stronę dwóch rudzielców.
-Miło mi was poznać, a ja jestem …
- powiedziała niebieskooka.
-... Rose - dokończył za nią Luke.
Nikt nic już nie mówił, aż do
obrazu Grubej Damy. Po przekroczeniu progu, czarnowłosy dokończył
swoją historię, którą wcześniej przerwał. Wszyscy z uwagą
słuchali, jak to James zabrał od taty miotłę i wraz z bratem
latał nią dookoła domu. Czasami odzywał się Steven dopowiadając
różne fragmenty, o których zapomniał wspomnieć jego kolega. Już
na pierwszy rzut oka, widać było, iż słyszał to nie raz.
Gdy schodzili po schodach, na 2 piętrze
odezwała się Rose:
-Luke, skąd wiedziałeś..
-... jak masz na imię? To proste,
zapamiętałem z Ceremonii Przydziału. Mam pamięć fotograficzną,
cokolwiek usłyszę, przeczytam bądź zobaczę, na stałe ląduje w
mojej głowie - przewał jej blondyn.
Wchodząc do Wielkiej Sali mijali dość
sporą grupę uczni. Wszyscy usiedli przy prawie pustym stole
Gryffindoru. W zupełnej ciszy, zjedli po kilka tostów z dżemem i
popili posiłek sokiem z dyni.
-Chodźmy po plany lekcji - powiedział
Fred.
-A kto jest opiekunem naszego domu? -
zapytała Padma, rozglądając się dookoła.
Długo się nad tym zastanawiali. W
końcu nie mieli wyboru i zapytali kogoś starszego. Okazało się,
że opiekunką nadal jest pani profesor McGonagall. Jako dyrektorka,
nie zrezygnowała z tego.
Nie było trudno jej znaleźć.
Siedziała przy stole z innymi nauczycielami. Obok niej leżał stos
pergaminów. Po jakimś czasie zaczęli do niej podchodzić
uczniowie.
-Ach tak, plany lekcji – powiedziała,
po czym rozdała je wszystkim.
-Rose, co dzisiaj mamy? – zapytała
Violetta, stojąc jeszcze w kolejce.
Rose, która pierwsza dostała rozkład
zajęć odparła:
-Na początku podwójne eliksiry.
-O nie - westchnęła Hanna, która
dostała już plan.
-Myślę, że nie będzie tak źle.
Podobno znaleźli kogoś normalnego na stanowisko nauczyciela -
pocieszył Louis.
-Nie o to chodzi. Potem mamy „latanie
na miotle”, a ja mam lęk wysokości - posmutniała dziewczyna.
Chłopcy parsknęli śmiechem na to
wyznanie. Niestety nie przewidzieli reakcji innych. Rose, miała
ochotę zmienić ich w ropuchy. Pewnie by to zrobiła, ale na ich
szczęście nie wiedziała jeszcze, jak to się robi. Zamiast tego
uśmiechnęła się pobłażliwie. Jednak Padma nie umiała opanować
swojej złości. Podeszła do najbliżej stojącego stołu i wzięła
dzban z sokiem dyniowym. Pomimo obecności dorosłych i innych
uczniów, wylała jego zawartość na nadal śmiejących się
kolegów. Ich miny były niezapomniane. Stali w mokrych szatach i
wbili swój wzrok w podłogę.
Nagle Padma poczuła czyjąś rękę na
swoim ramieniu. Odwróciła się. Stała przed nią profesor
McGonagall.
-Co to miało być? - zapytała surowo.
-Ale oni... - zaczęła się tłumaczyć
dziewczyna.
-Żadne „ale” - przerwała jej
nauczycielka. - Tym razem nie odejmę punktów Gryffindorowi, jednak
ma się to więcej nie powtórzyć - ostrzegła, po czym wyszła z
Wielkiej Sali.
-Uff - westchnęła Padma.
-Miałaś szczęście - zauważyła
Hanna.
-Dobra, chodźmy już, bo się ludzie
patrzą - szepnęła Rose.
Reszta przytaknęła kiwnięciem głowy.
-Ej, a gdzie są chłopcy? - Violetta
rozglądała się po sali szukając znajomych twarzy.
-Uciekli, gdy tylko podeszła
McGonagall - odparła Hanna.
-Tchórze - powiedziała cicho Rose.
Idąc między stołami, ku drzwiom,
dziewczynki zbierały ciekawskie spojrzenia ze strony innych uczni.
Gdy wychodziły, zaczepiła je nawet uczennica z szóstego roku,
gratulując brązowookiej odwagi.
Rozległ się dzwon oznajmujący
rozpoczęcie się pierwszej lekcji. Rose wraz z Violettą biegły ile
sił w nogach. Nie mogły się spóźnić na pierwsze zajęcia.
Eliksiry odbywały się w lochach, niestety nie mogły tam trafić.
Nagle ze ściany wyłoniły się dwie przezroczyste postacie. Na
początku dziewczynki się przeraziły. Duchy widząc ich miny
stanęły w miejscu.
-Przepraszamy, nie chcieliśmy was
wystraszyć. Ja jestem Prawie Bezgłowy Nick, a to jest Krwawy Baron
- powiedział jeden z nich.
-Miło nam was poznać. Ja jestem Rose.
-A ja Violetta. Pomożecie nam? Mamy
teraz eliksiry, ale nie wiemy gdzie znajduje się sala - powiedziała
rudowłosa.
-Jesteście z Gryffindoru? - zapytał
podejrzliwie Nick, a gdy otrzymał odpowiedź cieszył się jak
dziecko. - Cudownie! Jestem duchem tego domu. Z wielką chęcią wam
pokażę drogę – mówiąc to pożegnał się z towarzyszem i
ruszył korytarzem.
Dotarli na miejsce, gdy drzwi się już
zamykały. Przyjaciółki nadal biegnąc podziękowały za pomoc i w
ostatniej chwili prześlizgnęły się do pomieszczenia. Znalazły
puste miejsca i wyjęły książki. Odetchnęły z ulgą.
Na początku, nauczyciel przeczytał
listę obecności, zatrzymując się na nazwisku „Potter” i
spoglądając na Jamesa. Ten jednak domyślał się, iż tak będzie,
więc uśmiechnął się od ucha do ucha, co wywołało u profesora
lekkie zmieszanie.
-Nazywam się Reneus Moon, jestem
nauczycielem eliksirów - przedstawił się mężczyzna.
Następnie objaśnił wszelkie zasady
dotyczące tego przedmiotu.
Wszyscy uczniowie byli zadowoleni. W
następnej części zajęć warzyli prosty napój leczący z
czyraków. Do tego zadania, zostali podzieleni na pary. Moon chodził
między ławkami chwaląc lub poprawiając pracę jedenastolatków.
Jako opiekun Slytherinu nie faworyzował swoich podopiecznych, z
którymi Gryffindor miał lekcje.
Druga godzina minęła tak samo szybko
jak pierwsza. Uczniowie wyszli z sali w dobrym nastroju.
-Czemu tak późno przyszłyście? -
Hanna dogoniła swoje koleżanki.
-Miałyśmy problem ze znalezieniem
naszych książek - odparła Violetta.
-Ale jak to? - zaśmiała się Padma,
która dołączyła do nich po chwili.
-Myślałyśmy, że mamy je w kufrach,
ale ich tam nie było. To przetrząsnęłyśmy całe dormitorium i
okazało się, że były już spakowane w torbach - opowiedziała
całą historię rudowłosa.
Dziewczynki wyszły na błonia gdzie
miały się odbyć lekcje latania na miotle.
-Hej, Han. Nie bądź taka smutna. Nie
będzie tak źle. Dasz sobie radę - pocieszała siostrę Padma.
Bliźniaczka nie zdążyła
odpowiedzieć, bo pojawiła się profesor Hooch. Zaprowadziła uczni
nieco dalej, gdzie na trawie leżały w rządku miotły. Objaśniła
krótko zasady, po czym kazała stanąć obok wybranego Zmiatacza.
-Wyciągnijcie prawą rękę i
krzyknijcie „ do mnie ” - poinstruowała ich nauczycielka.
Tak też zrobili. Tylko Rose za
pierwszym razem się udało. Jej miotła posłusznie oderwała się
od ziemi i podleciała prosto do jej reki. Za ten wyczyn, pani Hooch
pochwaliła dziewczynkę i dodała Gryffindorowi dziesięć punktów.
Ku zdziwieniu Hanny, jej też się to
udało, lecz za trzecim razem. Po dłuższej chwili, gdy już każdy
trzymał w ręku miotłę, pani Hooch zaprezentowała, jak należy
jej dosiąść, tak aby z niej nie spaść.
-Zróbcie to co ja i wznieście się na
kilka stóp. Kiedy już będziecie w górze delikatnie wylądujcie,
lekko przechylając się do przodu - powiedziała.
Rose oraz James zrobili to najlepiej,
za co otrzymali kolejne dziesięć punktów dla swojego domu.
Po zajęciach wszyscy udali się do
Wielkiej Sali na lunch.
-Co potem mamy? - rozweselony James
usiadł obok dziewcząt.
-Transmutację. A co ty taki wesoły? -
zapytała Rose.
-Nie ważne – odparł.
-Już wiem. Chodzi ci o latanie na
miotle. Cieszysz się, że zdobyłeś parę punktów i byłeś
najlepszy? Wiedz jednak, że to nie jest jakiś tam wielki sukces, a
w ogóle, Rose była lepsza – zakpiła z niego Padma.
Po tych słowach James bez słowa
wstał, przeczesał swoje rozczochrane włosy i wyszedł z sali. Jego
kumple podążyli za nim.
-Chyba trochę przesadziłaś -
zauważyła Rose.
-Tak myślisz? - zapytała
poddenerwowana Han.
-Tak. Violetta, pójdziesz ze mną do
dormitorium? Muszę wziąć książkę do transmutacji –
niebieskooka zwróciła się do przyjaciółki.
-A nie masz jej w torbie? Przecież
rano miałyśmy już je spakowane – zdziwiła się ruda.
-Sama zobacz, nie ma – Rose otworzyła
zamek tak, aby z łatwością można było obejrzeć jej zawartość,
bez przestawiania ładnie poukładanych książek.
-No dobra. Chodźmy - odparła
Violetta.
Dziewczyny wspięły się po schodach
najszybciej jak to było możliwe. Stanęły przed wejściem.
-Hasło – powiedziała Gruba Dama.
-Mimbulus mimbletonia – powiedziała
niebieskooka.
Po tych słowach obraz odsunął się
ukazując wejście. W Pokoju Wspólnym było zupełnie pusto. Rose
pobiegła do dormitorium. Kiedy była już na miejscu, zaczęła
rozglądać się za książką. Leżała na łóżku. Dziewczynka
szybko ją zgarnęła i wróciła do przyjaciółki.
-To co, idziemy? - zapytała na dole.
-Musimy, za chwilę lekcja – odparła
ruda.
Na siódmym piętrze dziwnym trafem
znalazł się Malfoy w towarzystwie trzech innych Ślizgonów. Szedł
korytarzem. Widząc Rose przyśpieszył kroku, aby ją dogonić.
-Jak tam Potter? - zapytał wypluwając
ostatnie słowo. - Widziałem jak ze sobą gadacie. Radzę ci nie
zadawać się ze zdrajcami krwi, bo kto wie, co może się stać –
zachichotał.
-Odczep się Scorpius. Nie twoja sprawa
z kim się zadaję – odpowiedziała mu chłodno.
-Widzę, że już mnie znasz. Nie
powinienem się dziwić, przecież każdy wie kim jestem. Ja tylko
ostrzegałem.
Dziewczynki zmierzały do schodów.
Zdenerwowany blondyn podszedł do nich i dyskretnie podstawił nogę
brązowowłosej. Rose straciła równowagę i upadła. Potoczyła się
po schodach. Violetta próbowała ją dogonić i zatrzymać, ale sama
się wywróciła po drodze. Niebieskooka wyciągała ręce by się
czegoś złapać, lecz za każdym razem uderzała głowa o kant
stopnia i z bólu musiała sobie to darować. Nie poddawała się
jednak. Za wszelką cenę usiłowała się zatrzymać. Jednak coś
jakby nią kierowało, siła jakiegoś zaklęcia. Turlała się po
wszystkich stopniach. Bolało ją całe ciało, czuła, że ma
złamaną nie jedną, a kilka kości. Gdyby tego było mało,
dziewczyna toczyła się z siódmego piętra na dam dół. W połowie
drogi straciła przytomność. Tłum ludzi zebrał się wokół tego
zdarzenia. Kilku prefektów próbowało pomóc uczennicy, ale było
już za późno. Rose bezwładnie leżała u podnóża schodów, na
parterze.
__________________________
Przepraszam, że tak długo. Zupełnie nie miałam weny, a do tego, dołączyły się pewne problemy z komputerem. Mam nadzieję, że nie jesteście bardzo na mnie wściekli. Niedługo weekend majowy, więc postaram się coś wtedy dodać :).
Niby poprawiałam błędy, ale nie jestem robotem i mogłam coś przegapić (znając mnie to jest tego trochę), dlatego proszę o ich wyłapanie.
Przeczytałeś/aś = Skomentuj