Rose jechała pociągiem, kiedy do
domu wtargnęły postacie w czarnych, długich szatach i maskach.
Denis przywołał różdżkę, ale od razu, ktoś mu ją
zabrał. Rodzice dziewczynki byli bezbronni. Nigdzie jednak nie było
Victorii. Rozbłysł zielony strumień światła. Angelina bez życia,
osunęła się na podłogę ... Rose
obudziła się z krzykiem. Słońce dopiero wschodziło. Dziewczynka
była cała mokra. Wstała i podeszła do okna. Usiadła na dużym
parapecie i podciągnęła kolana pod brodę. Wmawiała sobie, że to
był tylko sen. Jednak to było takie realne, że trudno jej było
się uspokoić. Patrzyła na budzące się w lesie zwierzęta.
Podleciał kruk, potem drugi i trzeci. Za niecałe 5 minut, na
pobliskich drzewach, drutach i na trawie, rozsiadło się całe
stado. Brązowowłosa przekręciła klamkę i otworzyła okno. Jej
twarz owiał orzeźwiający, chłodny wiatr. Wzdrygnęła się.
Podeszła do łóżka i ściągnęła z niego koc, którym
była w nocy nakryta. Wróciła na parapet, szczelnie nim
otulona. Jeden z ptaków, czekał już tam na nią. Rose
machinalnie wystawiła palec do kruka, aby ten mógł na niego
usiąść. Odkąd skończyła 8 lat, zaprzyjaźniła się z tymi
ptakami, co więcej, rozumiała ich mowę i na odwrót. Tym
razem, jednak siedzieli w milczeniu. Po dłuższej chwili dziewczynka
ponownie zasnęła.
Do
pokoju weszła Angelina. Zastała niesamowitą scenę. Rose spała z
głową opartą o ścianę, przy oknie. Przykryta była kocem, a obok
niej rozsiadły się ptaki. Niektóre spały, inne pilnowały,
aby dziewczynka albo nie wypadła przez okno, albo nie zmarzła. Mama
Rose, przyszła do niej, żeby obudzić ją na śniadanie, ale
zrezygnowała z tego. Szkoda jej było córki. Wiedziała, że
w nocy miała zły sen, ponieważ zawsze siadała na parapecie, gdy
tak było. Postanowiła odgrzać jej tosty, gdy tylko Rose sama
zejdzie do kuchni. Wychodząc szepnęła jeszcze : Pilnujcie
jej dobrze. Wróciła na
dół. Przy stole siedziała już uśmiechnięta Victoria. Na
widok mamy rozpromieniła się jeszcze bardziej. Kobieta nie
wiedziała o co chodzi. Po chwili dostrzegła sowę, siedzącą na
blacie kuchennym. W dziobie trzymała jakąś gazetę, a u nóżki
miała przyczepioną sakiewkę.
-Denis
- zawołała męża Angelina.
-Zaraz
- odkrzyknął.
Zszedł
dopiero po 15 minutach, jeszcze w piżamie i szlafroku. Zobaczywszy
sowę, uśmiechnął się i wyjął małą monetę z kieszeni.
Podszedł do ptaka, odebrał gazetę i wrzucił pieniądz do
woreczka. Victoria otworzyła okno i po minucie, po sowie nie było
ani śladu. Angelina odetchnęła z ulgą.
-Możesz
mi powiedzieć co to jest? - zaczęła zdenerwowana.
-Gazeta - odparł
spokojnie mężczyzna.
-Przyniesiona przez
sowę i to jeszcze z ruszającymi się zdjęciami?! - zapytała
patrząc na gazetę.
-Nie gniewaj się.
Zapomniałem ci powiedzieć. Wczoraj rano wysłałem prośbę o
prenumeratę Proroka Codziennego – wytłumaczył się.
Angelina nic nie
odpowiedziała, tylko zabrała się do przyrządzenia śniadania. Po
niecałej pół godzinie. Wszyscy byli już najedzeni do syta i
przeszli do salonu. Usiedli na kanapie. Victoria siedziała między
rodzicami wtulona w poduszkę i oglądała swoją ulubioną bajkę.
Dorośli zaś rozmawiali ze sobą, jak zwykle o jakiś bzdurach na przykład, że podatki są za wysokie albo, że prezenter telewizyjny jest nie taki. Zazwyczaj tak wyglądała
niedziela w tej rodzinie.
Rose obudziła
się dopiero po dwóch godzinach. Tym razem nie miała żadnego koszmaru.
Spała spokojnie. Ptaki widząc, że ich przyjaciółka nie śpi,
pożegnały się i odleciały. Dziewczynka zamknęła ostrożnie
okno. Odłożyła koc z powrotem na łóżko i wyszła na
korytarz. Powoli zeszła do salonu. Podeszła do mamy, aby ta ją przytuliła. Potem brązowowłosa dołączyła do siostry, a mama powędrowała do kuchni, po śniadanie.Jedenastolatka
nie czekała długo, już po chwili na ławie przed nią stał talerz
z gorącymi tostami. Bez wahania zabrała się za jedzenie. Po
skończonym posiłku poszła z talerzem do kuchni i wstawiła go do
zmywarki. Jej uwagę przykuła gazeta leżąca na stole. Nigdy
podobnej nie widziała. Na pierwszy rzut oka wydaje się zwyczajna,
ale gdy się spojrzy na zdjęcia, myśl ta wyparowuje. Dziewczynka
usiadła na krześle i zaczęła ją przeglądać. Po nagłówkach
zorientowała się, że to co ma w rękach jest magiczne. Odłożyła
gazetę i wyszła. W salonie sprawdziła, która godzina. Była
8 06, Westchnęła cicho i wspięła się po schodach do swojego
pokoju. Przyrzekła sobie, ze dzisiaj musi posprzątać bałagan na
biurku i uporządkować garderobę. Najpierw jednak chciała
sprawdzić Facebooka. Usiadła na pufie stojącej obok półki
z książkami i włączyła laptopa. Wśród znajomych online
widniało imię Violetta Griffiths. Nie minęła minuta, a
przyjaciółki już ze sobą pisały. Ustaliły godzinę
spotkania i na tym zakończyły rozmowę. Rudowłosa miała przyjść
o 13.30. Rose wstała i odłożyła urządzenie na pobliskiej szafce.
Zgarnęła rzeczy z biurka i odstawiała je na swoje miejsce. Książkę
i pamiętnik położyła z innymi książkami, naszyjnik, zegarek,
broszkę i zestaw biżuterii włożyła do szkatułki, opaski oraz
perfumy postawiła na toaletce, a ubrania wrzuciła do garderoby.
Zanim zajęła się porządkowaniem tego ostatniego, poszła jeszcze
do łazienki umyć twarz i zęby. Gdy wróciła, wiedziała,
że nie warto odkładać na potem sprzątania. Weszła do średniej
wielkości pokoiku. Pod jedną ścianą stały półki z
butami, torebkami i innymi akcesoriami. Naprzeciwko widniał duży
podłużny wieszak z bluzkami, bluzami i sukienkami. Natomiast obok
był taki sam, ale ze spodniami i spódnicami. Na środku
pomieszczenia stały 3 pufy przy których umieszczone były
wyższe, ale puste wieszaki. Na jednej z puf można było dostrzec
ubrania, które wcześniej Rose tam wrzuciła. Dziewczynka
wzięła je i rozkładała na swoje miejsce, potem szukała coś, w
co mogłaby się ubrać. Wybrała srebrne leginsy i czerwoną tunikę
z krótkim rękawem. Do tego nałożyła czarne balerinki, a
włosy związała w kucyk.
Tak
ubrana zeszła na dół i poinformowała rodziców o
przyjściu Violetty. Nie mieli oni nic przeciwko, nawet chyba się
cieszyli, że tak wcześnie przyjdzie. Rose skierowała się do
wyjścia.
-Gdzie
idziesz? - zapytała się Victoria.
-Na
huśtawkę. Chcesz iść ze mną? - odparła brązowowłosa.
Victoria
kiwnęła głowa, na znak, że się zgadza, po czym szybko pobiegła
się przebrać. Wróciła po piętnastu minutach. Obie wyszły.
Spojrzały na siebie uśmiechnięte, a po chwili biegły ile sił w
nogach. Pierwsza dobiegła Victoria cała rozpromieniona.
-Wygrałam
- krzyknęła wesoło.
-Dałam
ci fory - oburzyła się Rose, ale po chwili zaczęła łaskotać
siostrę.
Dziewczynki
spędziły mnóstwo czasu w ogrodzie, ganiając się nawzajem,
oglądając obłoki i huśtając się na huśtawce.
Violetta
przyjechała na czas. Zadzwoniła do drzwi. Zdziwiła się, gdy
zobaczyła w nich panią McQueen. Spodziewała się Victorii albo
Rose. Angelina powiedziała rudowłosej, iż dziewczynki są w
ogrodzie, za domem i żeby tam do nich poszła. Po chwili już we
trzy poszły do domu. Denis był już ubrany.
-Gotowe?
- zapytał na widok dziewczynek.
-Ale
do czego? - zdziwiła się Rose.
-Zobaczycie
– odparła tajemniczo pani McQueen.
-Chodźcie
- powiedział mężczyzna.
Wszyscy
poszli do piwnicy, skąd udali się do ukrytego pokoju. Dziewczynki
nie wiedziały o co chodzi. Angelina podeszła wraz z mężem do
kominka, więc one też tak zrobiły. Na jego wierzchu zobaczyły
pojemnik, wypełniony po brzegi szarym proszkiem.
-O
co chodzi? - niecierpliwiła się Victoria.
-Pójdziemy
na Pokątną – odparł spokojnie Denis. - Rose i Violetta, weźcie
garść proszku i stańcie w kominku. Gdy tam będziecie wysypcie
proszek i krzyknijcie głośno i wyraźnie na
Pokątną.
Pamiętajcie, aby przycisnąć łokcie do siebie i zamknąć oczy.
Nie otwierajcie ich dopóki nie poczujecie gruntu pod nogami.
Na Pokątnej, nie ruszajcie się z miejsca i czekajcie na nas.
-Dobrze
– odpowiedziały dziewczynki chórem i zniknęły w kłębach
dymu.
Pozostali
zrobili to samo co one.
Stali przed Bankiem Gringotta. Obok nich przechodzili ludzie w dziwnych szatach i szpiczastych czapkach na głowie. Niektórzy rozmawiali o Quiddittchu, inni o jakiś zaklęciach, a jeszcze inni o różdżkach. Rose uważnie wszystkiemu się przyglądała. Chciała odwiedzić wszystkie sklepy, ale wiedziała, że teraz to niemożliwe. Swój wzrok przeniosła na tatę, który wchodził do banku.
Stali przed Bankiem Gringotta. Obok nich przechodzili ludzie w dziwnych szatach i szpiczastych czapkach na głowie. Niektórzy rozmawiali o Quiddittchu, inni o jakiś zaklęciach, a jeszcze inni o różdżkach. Rose uważnie wszystkiemu się przyglądała. Chciała odwiedzić wszystkie sklepy, ale wiedziała, że teraz to niemożliwe. Swój wzrok przeniosła na tatę, który wchodził do banku.
-Mogę
iść z tobą? - zapytała entuzjastycznie.
-Ehhh...
No dobrze. Ktoś chce jeszcze? - zapytał.
Ręce
pozostałych dziewczynek wystrzeliły w górę, więc Denis nie
miał wyboru. Przeszli przez główne drzwi. Następnie weszli
do ogromnej sali, w której znajdowało się co najmniej sto
kas, przy których siedziały gobliny. Pan McQueen podszedł do
jednego z nich.
-Chciałbym
wypłacić pieniądze ze skrytki numer 406. Oto klucz - powiedział
wykładając na stół mały przedmiot.
Goblin
obejrzał uważnie kluczyk, po chwili wstał i wyszedł. Wrócił
po pięciu minutach, wraz z towarzyszem.
-Ryfek
zaprowadzi pana - powiedział
-Proszę
za mną - rzekł drugi goblin.
Prowadził
ich ciemnym korytarzem. Weszli do wózka, bardzo podobnego, do
tych co używa się w kopalniach. Z bardzo dużą prędkością
jechali w głąb ziemi. Nim dotarli na miejsce pan McQueen,
opowiedział dziewczynkom, jak bank zmienił się po wojnie. Wysiedli
i ruszyli korytarzem. Skrytka mieściła się jako ostatnia. Ryfek
otworzył drzwi, tym samym wpuszczając ludzi do środka. Denis wziął
tyle galeonów, aby starczyło na porządne zakupy.
Po
niecałej godzinie dołączyli do Angeliny. Potem odwiedzili Esy i
Floresy, i kupili potrzebne książki. Następnie wybrali się do
Ollivander'a. Stary mężczyzna uśmiechnął się na widok klientów.
Od razu zabrał się za mierzenie Rose i Violetty. Gdy już skończył,
poszukiwał odpowiednich różdżek. Jego sklep był
wypełniony wąskimi pudełkami. Stały one przy ścianach i sięgały
aż sufitu.
-
To wy tu zostańcie, a ja z mamą i Victorią, pójdziemy kupić
resztę. Spotkajmy się w najbliższej kawiarni - Denis dał
dziewczynkom pieniądze i ruszył do wyjścia. Zdążył usłyszeć
tylko : „Dobrze”, zanim drzwi się zamknęły.
Pan
Ollivander podawał im rozmaite patyki. Jednak po chwili zabierał je
i kręcił przecząco głową. Na blacie zostały tylko dwa , które
stary mężczyzna przyniósł. Rose chwyciła jeden z nich i
poczuła dziwne uczucie. Brązowowłosa wystraszyła się i szybko
odłożyła przedmiot. Właściciel sklepu rzekł:
-Nie
bój się drogie dziecko, ta różdżka cię wybrała.
Rose
spojrzała na nią i nic nie powiedziała. Czekała na Violettę. Jak
się okazało nie było większego problemu, ponieważ drugie pudełko
zawierało różdżkę, która wybrała jej przyjaciółkę.
Zapłaciły i poszły do kawiarni, przy której mieli się
spotkać. Zastali tam Angelinę zasypaną najróżniejszymi
przedmiotami. Piła kawę i jadła dziwne, różnokolorowe
ciasto.
-O,
jesteście już. Idźcie teraz do Denisa, tam stoi – wskazała na
stojącego tyłem mężczyznę trzymającego za rękę małą
dziewczynkę.
Jedenastolatki
od razu do niego podbiegły.
-Co
nam zostało do kupienia? - zapytała Rose.
-Zwierzaki
– uśmiechnął się tata.
Cała
czwórka weszła do sklepu, znajdującego się naprzeciwko
nich. Wybór był ogromny. Ostatecznie Rose wybrała białego
kota z ciemną plamą na łepku, przypominającą półksiężyc.
Violetta natomiast wolała sowę. Mała Victoria nawet na chwilę nie
odeszła od klatki z piękną, białą sową. Chciała ją mieć, ale
wiedziała, że najprędzej za rok ją dostanie. Wychodząc, dla
pewności zapytała tatę:
-A
czy ja też, jak będę robiła zakupy do Hogwartu, to dostane
zwierzę?
-Podoba
ci się ta sowa, prawda? - Rose uśmiechnęła się.
-Bardzo
– szepnęła blondynka.
-Jak
za rok nadal tak bardzo będziesz ją pragnęła, nie będę miał
wyjścia, bo zasmucisz się na śmierć - powiedział pan McQueen
lekarskim tonem, tak, że wszyscy, bez wyjątku się roześmieli.
Do
domu wrócili pod wieczór. Angelina odgrzała pierogi i
nakryła do stołu. Violetta musiała już iść, ale tata Rose
zadzwonił do jej mamy, aby ta pozwoliła jej jeszcze trochę zostać.
Przy posiłku wszyscy rozmawiali przeważnie o różdżkach
dziewczynek i zwierzętach, które jeszcze nie miały imion.
-Jakie
macie różdżki? Pochwalcie się – niecierpliwiła się
Angelina.
-Ja
mam głóg, dziewięć i pół cala, szpon hipogryfa, dość
giętką a Violetta ma lipę, dziesięć cali, włókno z serca smoka,
dość sztywną – wyjaśniła córka.
-Sztywną
- poprawiła ją przyjaciółka.
-Oj,
przepraszam.
Po
obiado - kolacji Violetta poszła do domu, a Victoria i Rose oglądały
zakupione książki oraz przedmioty. Zakupy Violetty, Denis miał
zawieźć do niej następnego dnia, gdy dziewczynki będą w szkole.
___________
Nareszcie nowy rozdział. Były opóźnienia, ponieważ zachorowałam i miałam zakaz wychodzenia z łóżka. Tak jak wcześniej obiecałam Mistic, notka jest dłuższa. Mam nadzieję, że się podoba.